Deszczowy splin i Choć.

15:17

Dziś jest taki dzień do tracenia czasu. Ponuro dookoła, deszcz pada, ale tak, że czujesz, że jemu to padać się nie chce. Z okna patrząc - nie pada, wychyl nos za drzwi... Brrr... siąpi upierdliwa mżawka. 

Nawet kwiaty mają smętne płatki.

Mogłabym właściwie popchnąć do przodu jakieś domowe zaległości, ale najpierw, to chyba ktoś musiałby popchnąć mnie, żebym się poruszyła. Mój mózg chyba poszedł gdzieś schować się przed deszczem, więc nic, a nic mi nie idzie, ani praca, ani myślenie. Też tak czasem macie?
Zaczęłam porządkować zdjęcia. Zawsze wtedy znajdę coś, co otworzy dawno zamkniętą, pozornie zapomnianą szufladkę pamięci.
Przygody ze zwierzętami czyhały na nas już w mieście. 
Pewnego wiosennego popołudnia, W. przyniósł do domu pisklę szpaka. Było jeszcze nieopierzone, wyglądało trochę jak różowa żaba z wielkim, rozdartym dziobem. Odebrał pisklę sroce, której obiadkiem miało być zapewne. Ręce mi opadły do kostek, byłam pewna, że na drugi dzień w pudełku zastaniemy trupka, no, ale nie, darcie od rana mobilizowało, do przekopywania ogródka w poszukiwaniu dżdżownic dla pasibrzucha. Pewna, że nic z tego małego osobnika nie będzie, nawet nie robiłam mu początkowo zdjęć, żeby nie trafiać w przyszłości na smutne pamiątki. Teraz żałuję, bo był taki brzydki, że trudno uwierzyć, że wyrósł na tak ładnego ptaszka.
Wiecie ile taki głodomór wciąga? Tak między 30 a 50 sztuk dżdżownic na dobę, zależy jak duże się udało wykopać. Ogródek wyglądał po kilku tygodniach jak po wybuchu bomby, ale warto było. Szpak uparł się przeżyć i przeżył.

Otrzymał imię Choć, bo na to słowo reagował i przylatywał, wrzeszcząc o jedzenie. Bestia towarzyska była okrutnie.
Jak wchodziłam przez bramkę, to witał mnie wrzaskiem, lądując na moim ramieniu lub głowie, domagając się jeśli nie kolejnej porcji jedzenia, to zabawy. 

S. w  warsztacie musiał okropnie uważać, bo Choć wlatywał tam bez ostrzeżenia, lądował na ramieniu, wsadzał mu dziób do ucha jak rasowy laryngolog i wrzeszczał jakby chciał go zabić krzykiem - taka dziwna, szpacza miłość. 
Ale i tak było nam przykro, kiedy pewnego dnia odleciał. Jeszcze dwa razy nas odwiedził, w niedługim czasie. Wrzasnął jak zwykle i frrr...
Mam nadzieję, że nie zgubiło go zaufanie do ludzi. Niespecjalnie też bał się psów, ale w końcu po coś te zwierzęta instynkt mają, więc mam nadzieję, że wychował jakieś szpacze dzieci i jeśli umarł, to ze starości.



Czytamy dalej?

5 komentarze

  1. Podziwiam cierpliwość
    Ewa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cierpliwość, o tak była bardzo potrzebna :) Ale jak się przyrodę kocha, to i cierpliwość się znajduje :)

      Usuń
  2. ktoś dobrze uczył przyrody ;) :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    2. No, tak, choć czasem nie było łatwo :)

      Usuń

Najnowsze posty

Copyright

© uciotalki.blogspot.com