Lipowa historia miodem pachnąca.
08:06
Oto są!
Moje pierwsze pszczoły.
Mam tremę, jak pierwszoklasistka.
Myślę, czy sobie poradzę z tymi wszystkimi dokarmianiami,
przeglądami, czerwiami i całokształtem opieki nad tymi maleńkimi,
latającymi misiami.
Moje pszczółki przyjechały wczoraj wieczorem. Krainki. Rasa taka.
Na razie moja rodzinka wzmacnia się – rośnie w siłę. W pożyczonym ulu jest tylko pszczele gniazdo. Nie ma jeszcze nadstawki na zbieranie miodu, ale może zanim będzie potrzebna, to S. skończy robić nasz ul?
Kiedy myślę o pszczołach, to
przypomina mi się dzieciństwo i wakacje u dziadków, rodziców
mojego taty.
Dom dziadków był niezbyt duży, ale
wygodny. Drewniany. Mieszkali w nim babcia z dziadkiem, stryjenka ze stryjkiem (ale u nas mówiło się ciocia i wujek) 3 kuzynki i kuzyn. I był w nim cud nad cudami - pokoik na poddaszu! Z balkonem! Czasem wolno było nam w tym pokoju spać.
Jako „mieszczuchowi” niewiele wolno
było mi tam robić, bo na żadnej wiejskiej robocie się nie znałam
i lepiej, żebym niczego nie tykała, żeby kłopotów nie narobić.
Z takiego założenia wychodziła cała rodzina i starsi, i młodsi.
Ale wolno było mi karmić króliki i zbierać w kurniku jajka.
Przywileje, których nie dawałam sobie nikomu odbierać.
W ogródku, pod oknami domu stało
kilka uli, do których nie wolno nam było się zbliżać, żeby nas
te potwornie niebezpieczne pszczoły nie pożarły.
Obok domu rosły ogromne, stare lipy.
Piękne.
W gorące, letnie niedziele, po
obiedzie, pod tymi lipami rozkładane były koce, na których kto
chciał siadał i gadał, kto chciał leżał i podrzemywał.
Czasem na kocach grało się w karty,
czasem ktoś przyszedł w odwiedziny i dołączał się do zbiorowego
leniuchowania.
Kobiety domowe co raz donosiły, a to
jakieś drożdżowe ciasto, a to kompot do picia.
Szczerze mówiąc,nie pamiętam o czym
dorośli rozmawiali. Byłam mała i dorosłe rozmowy zwyczajnie mnie
nudziły.
Leżałam sobie na kocu, za plecami
taty, zamykałam oczy i słuchałam niesamowicie urzekającej melodii
wygrywanej przez pszczoły wysoko, wysoko w lipowym listowiu i
chłonęłam zapach. Zapach kwitnącej lipy.
Robiło mi się szczęśliwie –
otulona w cudowne dźwięki i zapachy, czułam się błogo bezpieczna
i czułam jeszcze coś, czego wtedy jeszcze nie umiałam nazwać, a
teraz wiem, że było to uczucie bezgranicznej, wewnętrznej wolności.
Gdy wracałam do miasta, w miejscu
szczęśliwości pojawiała się tęsknota.
Dziś, stanęłam obok ula postawionego pod
jabłonią i usłyszałam muzykę z dzieciństwa.
W moim sadzie zaczyna się nowy
rozdział domowej historii. Zamieszkało w nim nowe życie.
0 komentarze