Na naukę nigdy nie jest za późno :)
16:46Był taki czas, kiedy z przyjemnością brałam igłę do ręki, i wyszywałam. Wyszyłam ściegiem richelieu jakieś obrusy, serwetki, bieżniki. Coś tam jeszcze gdzieś mam, nierozpakowane po przeprowadzce, ale większość rozdałam, bo stwierdzałam, "a wyszyję sobie kiedyś". I przyszedł czas, że zbrzydła mi igła, nici zaczęły straszyć i zarzuciłam to hobby.
Był też czas, kiedy szyłam sobie sukienki, bluzki, nawet spodnie.
Natomiast druty i szydełko, to był koszmar szkolnych lat i walka z panią od ZPT, czyli Zajęć Praktyczno Technicznych - tak się nazywał kiedyś przedmiot, na którym robiło się sześciany z papieru, sałatkę
owocową, drewnianą zastrugaczkę i ostrzałkę do ołówków, latawca, na kawałku szmatki wyszywało się rządki podstawowych ściegów krawieckich, można było zrobić szalik na drutach i wszystko, co pani od ZPT umiała jeszcze pokazać.
Robiłam wszystko, co Pani kazała na piątki, rzadziej na czwórki, ale przy drutach i szydełku, zamiast terapii antystresowej, włączał mi się agresor. Jedyne, co umiałam zrobić, to kilometry łańcuszka i tyle. Krew, pot i łzy. Nigdy nie byłam właścicielką ani drutów, ani szydełka.
W miarę upływu czasu, coraz bardziej zaczęło mi się podobać rękodzieło, zaczęłam zwracać uwagę na obrusy, serwetki, zaczęłam szukać w internecie zdjęć i podziwiałam piękne wzory.
Od niedawna w środku mnie zamieszkało Coś. Trudno określić co to jest Coś, ale najbliżej są określenia Niepokój i Poszukiwanie w jednym.
Coś najpierw przypomniało mi, że w moim rodzinnym domu były kiedyś piękne firanki i serweta, zrobione na takiej śmiesznej, długiej igle, której wygląd pamiętam, ale nie umiem jej nazwać.
Zapytałam mamę, czy też pamięta te rzeczy i czy umiałaby mnie nauczyć, jak się to robi. Niestety, mama zapomniała dawnych umiejętności, ale ku mojej wielkiej radości, z szuflady wyciągnęła starą serwetę, która zachowała się w niemalże idealnym stanie i mnie nią obdarowała! Teraz serweta czeka na okrągły stolik, który ma się pojawić w pokoju gościnnym, w magicznym czasie, nazywanym KIEDYŚ.
Później Coś kazało mi kupić kordonek i szydełko.
I zaczęłam ćwiczyć.
O, jakże żałosne to były próby.
A to miał być początek serwetki.
Jednak nauczycielki dotrzymały słowa i pokazały mi, jak wywijać kawałkiem metalowego drucika, żeby uczynić cuda i cudeńka. Proszę się nie śmiać, bo to moje pierwsze dzieła. Gwiazdki na choinkę.
Jeszcze trzeba je usztywnić i uprasować, ale to jak jeszcze kilka zrobię.
Mam książkę z wzorami i pożyczone gazetki. Nadciągają długie wieczory, może wydziergam parę ozdóbek.
Nie wiem, na ile starczy mi cierpliwości i zapału, ale przekonałam się, że człowiek w każdym wieku może się nauczyć czegoś fajnego i pozornie niewykonalnego :)
4 komentarze
Inspirujące! :-)
OdpowiedzUsuńZachęcam do spróbowania :-)
UsuńMarzenka zdolniacha!
UsuńHi, hi, hi... Na razie to kulfonki sadzę, ale cierpliwie ćwiczę :)
Usuń