Pikantny ketchup i o tym, jak mnie pszczoły obdarowały :)

13:45

Przetwory, przetwory... kto po nie nie lubi sięgnąć w zimowym czasie?
Choć niektóre z nich, do zimy czasem nie dotrwają :) No, ale na "zwierzęcy głód" nie ma rady :D
Jeśli robicie przeciery pomidorowe, to może skusicie się na zrobienie domowego ketchupu?

Nie robiłam ketchupu kilka lat i naszło mnie nagle, i to na taki konkretnie ostry.
A skoro większość produktów mieszka w ogródku, to czemu nie?
Żeby zrobić przecier, miksuję pomidory i nastawiam w garnku do odparowania połowy objętości.  
Z różnych pomidorów, różnie wygotowuje się przecier. Z moich bawolich serc, z dodatkiem pomidorków koktajlowych, jest to, jak dla mnie, odpowiednia gęstość i moc przecieru.
Ketchup powinien być jednak nieco gęściejszy, ale to już każdy musi ocenić "na oko", co mu odpowiada.
Jak już przecier odparuje, można odlać odpowiednią jego ilość do innego garnka i dosmaczyć na ketchup.
1 kg przecieru pomidorowego,
1 cebula,
1 papryczka chilli z pestkami,
2 płaskie łyżeczki soli,
125 ml (1/2 szklanki) cukru,
50 ml octu 10%,
1 łyżeczka słodkiej papryki w proszku,
1 łyżeczka pieprzu,
3 łyżki oliwy z oliwek lub oleju.
Do przecieru pomidorowego dodać zeszkloną na oleju cebulę i pokrojoną na kawałki papryczkę chilli. 

Gotujemy jakieś pół godzinki i dokładnie miksujemy.
Dodajemy cukier, ocet i resztę przypraw. Jeśli konsystencja nam już odpowiada, to dokładnie mieszamy i zagotowujemy.
Ketchup pakujemy do słoiczków,  które pasteryzujemy 10 - 15 minut w gorącej wodzie lub na sucho, w piekarniku w temperaturze 200 - 220 stopni C.
Jeśli ketchup jeszcze jest nieco za rzadki, to gotujemy dotąd, aż konsystencja będzie dla nas odpowiednia i dopiero wtedy zamykamy w słoiczkach.
Oczywiście, jeśli nie damy papryczki chilli, otrzymujemy bardzo smaczny ketchup łagodny.
Ilość chilli i pieprzu możemy regulować, w zależności od smaku -  mój ketchup z tego przepisu, w takich proporcjach, niektórzy próbujący określili, jako bardzo ostry - takie trochę dla równowagi nieba - "piekło w gębie".
**********************************************
Chodziłam do uli cały sezon, doglądałam pszczół, jak umiałam Siałam kwiatki i różne chwasty, żeby ucieszyć moje latające "misie".
No, i odwdzięczyły się.
Nadszedł czas miodobrania.
Przyjechała pożyczona miodarka...
...i polał się miód :)
Nalało się go prawie 18 litrów!
A jaki dobry!
Najsmaczniejszy prosto z kawałków plastra.
Zjadłam odrobinę i już nie pamiętałam, jak na słońcu się prażyłam w pszczelarskim ubraniu, w kapeluszu z siatką, jak pot lał się ze mnie strumieniem. Miał rację mój nauczyciel pszczelarstwa. Kto nie pracował przy ulu, ten nigdy nie uwierzy, ile wysiłku i  i wylanego potu kosztuje słoik miodu. Oj, tak, to ta mniej przyjemna część gospodarki pasiecznej. Gdyby nie to, to mogłabym uznać, że grzebanie w ulach jest jedną z najprzyjemniejszych prac, jakie znam.
Mój wysiłek, to i tak pryszcz. Co  powiedziałyby pszczoły? W końcu to one zbierały i przetwarzały nektar.
Tak się zastanawiam - czy pszczoły mnie obdarowały, czy zwyczajnie je okradłam?
No, ale nie dajmy się zwariować.
Idzie jesień, we wrześniu trzeba będzie pszczoły dokarmiać na zimowlę. Na pewno zadbam, żeby im niczego nie brakowało.

Czytamy dalej?

0 komentarze

Najnowsze posty

Copyright

© uciotalki.blogspot.com